Month: styczeń 2015

Oh, my sugar I’m leaving You!

Pewnie już każdy dobrze pojął, że cukier nie jest naszym przyjacielem w walce o zdrowie i szczupły wygląd. Ciągle jednak pojawiają się rewelacje w dietach, odrzucamy tłuszcze, bo przecież cholesterol, miażdżyca, potem zawał. Natomiast badania pokazują również, że dieta niskowęglowodanowa obniża znacząco poziom cholesterolu. Natomiast dużo cukrów w naszym menu szkodzi coraz bardziej. A prawda jest taka, że cukier jest wszędzie! 0 % tłuszczu? Niekoniecznie…

Cukier nas zabija! Bądźmy szczerzy, z roku na rok jest coraz gorzej. A efekty?

  • Cukrzyca typu drugiego dotyka 370 mln ludzi na świecie, w tym 2,7 mln w Polsce!
  • 50% chorych jest niezdiagnozowanych!
  • co 5 sekund ktoś umiera z powodu cukrzycy!
  • umierają ludzie w wieku 40-60 lat
  • jest 1 z 10 przyczyn powodujących niepełnosprawność!

Nie mamy lekarstwa na raka, ale wiemy co powoduje cukrzyce – niewłaściwe odżywianie. Mamy wpływ na to co jemy i pijemy oraz w jakich ilościach. Dlaczego krzywdzimy siebie?
Bo odrzucenie cukru nie jest wcale takie łatwe!

  • Cukier uzależnia. Gwałtownie podnosi insulinę, żeby potem spadła, ażeby wywołać kolejny napad głodu. Ciężko walczyć z hormonami!
  • Produkty węglowodanowe przygotowuje się łatwo i szybko!
  • Jesteśmy zewsząd atakowani produktami o „obniżonej zawartości cukru”, „w 100% naturalnych”, pojawiają się najnowszej generacji słodziki, ale to wszystko dalej jest cukrem!
  • Gdybyśmy chcieli całkowicie zrezygnować z cukru, będzie problem. Jogurt naturalny nierzadko ma więcej cukru niż tłuszczu. A to ten pierwszy jest gorszy!
  • Nie wiemy, które cukry są „dobre”, a które „złe”! O ile można takowe wyróżnić 😉
  • Słodkie jest pyszne i można jeść i jeść i jeść…

O tym co się zmieniło, najlepiej poświadczy ilość cukrów prostych spożywanych przez człowieka w poszczególnych wiekach:

  • XV w. –    ok.20 gramów na osobę na rok
  • XVIII w. – ok. 1 kg na osobę na rok
  • Dzisiaj –     ok. 45 kg na osobę na rok

Widać różnicę, prawda? 
Dlatego tak ważne jest zrezygnowanie ze spożywania cukrów prostych i ograniczenia cukrów złożonych! Potrzebujemy ich 130 g na dobę, a niektórzy spożywają tysiąc…

Te biegnące i maszerujące to głównie cukry proste( fruktoza, glukoza), które powinniśmy omijać szerokim łukiem. Czołgające węglowodany to te złożone, które powinny się w naszej diecie znajdować, ale również rozsądnie.
Cukry dzielimy też ze względu na indeks glikemiczny. Co to takiego? Jest to klasyfikacja produktów na podstawie ich wpływu na poziom glukozy we krwi po 2-3 h od ich spożycia. 
Im niższy indeks glikemiczny tym lepiej!
W internecie znajdziemy mnóstwo tabel z wszyściutkimi produktami i ich indeksem. Warto się kierować tym właśnie wyznacznikiem. 

Sami też możemy wpływać na indeks. Jak?
Na wzrost IG wpływa:

  • stopień dojrzałości produktu ( w przypadku owoców),
  • oczyszczanie (rafinacja),
  • obróbka termiczna w nadmiarze wody,
  • rozdrabnianie mechaniczne (lepsze większe kawałki),

Na obniżenie IG wpływa:

  • obniżenie temp po ugotowaniu (zimne ziemniaki, przelany wodą makaron),
  • dodatek tłuszczu,
  • dodatek białka,
  • nieusuwanie błonnika,

Weźmy sobie to do serca, że to cukier na chwilę obecną jest naszym największym wrogiem. Bardziej niż na lightowność produktów, zwracajmy uwagę na ich „ucukrzenie”!

  • Zrezygnuj ze słodkich napojów, nie słódź kawy i herbaty!
  • Wybieraj kasze zamiast makaronów!
  • Nie wybieraj gotowych potraw, typu instant!
  • Owocowe jogurty rób sam(a)!
  • Staraj się ograniczać cukier i mąkę pszenną przy wypiekach!
  • Chipsy, frytki też zawierają cukier!

                                         
Grosz do grosza…Unikajmy, zamieniajmy gdzie tylko się da produkty o wysokim IG na te o niskim. Tam gdzie możesz, zupełnie zrezygnuj. 
A może spróbujesz całkowicie, o ile w dzisiejszym świecie się da, ograniczyć zupełnie cukier? Zrobić sobie odwyk? Ustabilizować wyrzuty insuliny, żeby nie były gwałtowne, ale „czołgające”?
U mnie właśnie minął pierwszy dzień odwyku. Trochę mnie nosiło pod koniec dnia, ale dałam rade. Czułam, że za bardzo rządzi mną cukier, dlatego zamierzam przez najbliższy czas zupełnie ograniczyć cukry proste, łącznie z owocami. Węglowodany złożone ograniczyć poprzez rezygnację z pieczywa, makaronu i ziemniaków. Wiem, że wszędzie czai się słodki diabełek, ale każdy najmniejszy krok, zaprocentuje w przyszłości zdrowiem. 
Ustabilizujmy swoją gospodarkę hormonalną! Cieszmy się lepszym samopoczuciem! Kto podejmuje wyzwanie? Zastanawiasz się? Wróć do fragmentu o cukrzycy! Powodzenia!

Wyzywam Cię! A właściwie Ryan Gosling

          Dwa tygodnie Nowego Roku za nami, ciekawa jestem Waszych statystyk postanowieniowych. Oczywiście standardowo pojawiło się milion tryliardów noworocznych wyzwań, w tym większość milionów dotyczących aktywności fizycznych, pozostałe bardziej mentalne. Zaczęło się chapanie wszystkich srok za ogon, bo przecież na wszystko znajdziemy czas, ochotę i energię. Czy, aby na pewno?

            W celu uporządkowania, mamy te wszystkie sportowe wyzwania, w większości 30 dniowe. Pojawia się Chodakowska, Mel B, squaty, kilometry, smukłe uda i jędrne pośladki. Inne wyzwania dotyczą bardziej sfery kulturalno-duchowej. Obiecujemy co przeczytamy, co obejrzymy, czego się nauczymy, oczywiście hurtowo, od 50 do 100. A co, na bogato! Są jeszcze te najbardziej wkurzające, hejtersko-hipsterskie z cyklu: „Tego w 2015 roku NIE zrobię”. W taki sposób normalnie robi się śmietnik na wallu ;).

Czy ja kpię z tych wszystkich osób, które te wyzwania podejmują? W żadnym wypadku! Wiem, ile mimo wszystko trzeba włożyć czasem energii, żeby podnieść cztery litery. A jeszcze nimi pobujać, czy chociażby utrzymać ich ciężar przy zgiętych kolanach. Podziwiam!
Ale… Zastanawiam się, również z autopsji problem znając, dlaczego tak wielu z nas nie udaje się wytrzymać nawet tego miesiąca?

           Psychologicznie rzecz ujmując należy odnieść to wszystko do motywacji. Motywacja, podobnie jak i poczucie kontroli, co jest ze sobą powiązane, może być zewnętrzna i wewnętrzna. Wszelkiego rodzaju wyzwania opierają się w głównej mierze na motywacji zewnętrznej, gdyż będzie nagroda/uznanie/pochwała/szacun na dzielni (czyt. fejsie), niepotrzebne skreślić. I tutaj może być pies pogrzebany. Z zasady, w psychologii uznaje się, że motywacja wewnętrzna, a więc dążenie do celu z powodu radości z wykonywanej czynności czy możliwości samodoskonalenia jest bardziej efektywna i przypisuje się ją mistrzom. Mówi się też o tym, że motywacja zewnętrzna niszczy motywację wewnętrzną. Owszem jeśli praca jest kontrolowana możliwością nagrody, natomiast kiedy nagroda polepsza poczucie kompetencji  i poczucie własnej wartości, motywacja wewnętrzna wzrasta. Najlepiej widać to na przykładzie sportowców. Każdy chce stanąć na pudle, zdobyć medal, ale wykonują codziennie ciężką prace, bo nie wyobrażają sobie bez tego życia, dążą do perfekcji i doskonałości w swoim mniemaniu. Nierzadko trofea są skutkiem ubocznym, tym charakteryzuje się klasa mistrzowska, oparta na silnej motywacji do działania. 
Jaka jest nasza motywacja? Proponuje obnażyć się przed sobą, można się zastanowić lub wspomóc krótkim testem autorstwa Vernacchiego (Vernacchia, 2003). Dotyczy on analizowania motywacji sportowej, ale możemy odnieść go do naszych wyzwań, bez względu na dziedzinę.
Można się domyślić lub nie, wyniki z lewej strony odnoszą się do motywacji wewnętrznej, a z prawej do zewnętrznej. Po zdiagnozowaniu czego naprawdę chcemy, trwałych zmian czy rogów jelenia na ścianie, możemy przejść do kształtowania efektywnej motywacji.
Tutaj znowu posłużę się modelem z psychologii sportu, który moim zdaniem można odnieść do każdej dziedziny naszej działalności. A że wyzwania często mają charakter sportowy, tym bardziej się nada. Uwaga, będziemy kształtować motywację mistrzowską wg Taylora!
  1. Koncentracja na celach długoterminowych. Potrzebna jest ciężka praca i wysiłek. Nic nie przychodzi łatwo, a zwłaszcza fani na blogu. Dlatego warto się zastanowić, po co to wszystko? Kiedy postawimy na szali zdrowie, samorozwój, energię, pasję, to 30 dni będzie tylko przedbiegiem przed prawdziwym startem.
  2. Obecność partnera treningowego. Wsparcie zawsze jest mile widziane. A kiedy zaczniemy trenować z kimś, na naszym poziomie, nie będzie frustracji i porównywania, ale podwójnie dobra robota. A kiedy będzie 1856 partnerów w całej Polsce, to można góry przenosić.
  3. Docenianie konkurentów. W tym najważniejszego- Lenia. Współzawodnictwo mamy wpisane w naturę, nie ważne czy dotyczy to sąsiadki spod 5, która też wychodzi biegać, czy Chodakowskiej po drugiej stronie ekranu. Ja ci jeszcze pokaże!
  4. Sygnały motywacyjne. Musimy wytwarzać pozytywne emocje związane z wkładanym wysiłkiem, inaczej sfiksujemy, albo co gorsza zrezygnujemy. Mogą być hasła: „90,60,90”, albo zdjęcia płaskich brzuchów czy jędrnych pośladków. Nie ważne co, byleby dodawało pary!
  5. Planowanie kariery. Brzmi dostojnie, a chodzi o unikanie „zrywów”. Wycisk, zawał serca, paraliż wywołany zakwasami, rok przerwy w treningach. O nie! 
    Planujemy dokładnie:
    cel- płaski brzuch (chociaż wolałabym np. kształtowanie sylwetki)
    trening- 3 razy w tygodniu (naprawdę sądzisz, że po roku nic nie robienia, znajdziesz czas i ochotę na codzienny trening, myśl REALISTYCZNIE)
    czas- do skutku 😛 ustalmy miesiąc, po miesiącu możemy dołożyć dodatkowy trening innego rodzaju, zmienić dyscyplinę. Chodzi o wypracowanie nawyku podejmowania aktywności fizycznej, albo o doskonalenie u zaawansowanych.
  6. Codzienne pytania. Zastanowię się nad tym co mogę dzisiaj dla siebie zrobić? Może nie warto zamykać się w ramach jednego treningu składającego się z 40 przysiadów. Czasem po prostu nie mamy ochoty robić żadnych cholernych przysiadów, za to chętnie pójdziemy pobiegać albo na basen. Wprowadzanie modyfikacji, słuchanie siebie nie jest niczym złym. Dlatego trochę drażni mnie ta monokultura wyzwań. 
  7. Istota motywacji. Najważniejsze przesłanie tego artykułu. Nie osiągniemy niczego bez pasji i zaangażowania. Jeżeli nie będziemy chcieli wprowadzić zmian, żadne wyzwania nie pomogą. Porzucimy sprawę po 2 tygodniach, w najlepszym wypadku po miesiącu. Ufff po wyzwaniu, w nagrodę nie ruszę się do czerwca. Kogo chcesz oszukać, z kogo robisz głupka?
    Mój ulubiony prof. Blecharz napisał bardzo trafnie: 

    „Łatwiej jest zostać zwycięzcą niż mistrzem.”

    Nieważne czy mamy na myśli mistrzów świata, czy mistrzów własnych czterech ścian. Nieważne jakie czynniki zmotywują nas do podjęcia aktywności, ale jeśli wzbudzą głęboką motywację wewnętrzną, mogą ponieść nas ku mistrzostwu.
    Zapytacie w takim razie, czy mówię tak wyzwaniom? Otóż….to zależy! 😉

Dolegliwości naszych czasów, antybiotyki i kiszone ogórki

Zatrwożyło mnie ostatnio kilka informacji, z pewnego źródła, więc to nie są dywagacje wiejskiego listonosza, dotyczące naszego układu pokarmowego. Biednego układu, co warto dodać, z naciskiem na jelita. Może to nie najlepszy temat po obiedzie, ale naprawdę ważny, jeżeli zależy nam na zdrowiu, teraz i do późnych lat, daj Boże!

Szczęśliwie dzieje się tak, że coraz częściej zwracamy uwagę na to co jemy. Staramy się urozmaicać naszą dietę, co jest super extra pożądane……ALE!

Czy zastanawialiście nad konsekwencjami jakie dla naszych wnętrzności mogą wynikać z nadużywania środków przeciwbólowych oraz wszelkiego rodzaju antybiotyków?
Zmorą naszych czasów jest dostęp do tych wszystkich środków, z których często korzystamy nieproporcjonalnie często do rodzaju schorzenia. Odkąd człowiek wymyślił antybiotyki, leczy nimi wszystko, nawet te infekcje które z zasady nie są przez antybiotyki wyleczalne. W pewnym momencie lekarze się zreflektowali zaprzestając tego procederu, kiedy uświadomili sobie możliwe szkody, które może nie są widzialne i odczuwalne teraz, ale pojawią się z czasem…..ALE!

Pacjenci nie zostali uświadomieni, w związku z tym, nierzadko wymuszają na lekarzach przepisywanie środków przeciwbólowych na receptę czy antybiotyków. Oczywiście, są lekarze, którzy się na to nie zgadzają. I co się dzieje? Pacjent trzaśnie im drzwiami i pójdzie do lekarza starej daty, który odpowiednią receptę wypisze. Niestety. Pijemy antybiotyk przez 7 dni, wracamy do pracy szczęśliwi, do czasu kiedy przypląta się kolejna infekcja, następnie kierunek lekarz, kolejna recepta, i znowu i znowu…..ALE!

Ilu z nas (ja też nie wiedziałam) wie o tym, że po takiej kuracji antybiotykowej, nasz organizm potrzebuje 3 razy tyle czasu, żeby powrócić do formy i dobrze funkcjonować? 
Nasze jelita się uszkadzają, flora bakteryjna wyzbywa się dobrych bakterii, na rzecz tych złych.
Powiecie, ale przecież biorę probiotyki!

Szczęście w nieszczęściu, bo coraz więcej probiotyków wypełnionych jest dodatkowo przeróżnymi, dziwnie brzmiącymi chemicznymi ulepszaczami. Co naprawimy, to popsujemy!
Niestety, kiedy przez lata:

  • stosujemy złą dietę, ubogą w błonnik
  • jemy w pośpiechu, połykając duże kawałki pokarmu,
  • stosujemy leki i antybiotyki,
  • nadużywamy używek,

pojawiają się niechciane konsekwencje, w postaci:

  • uchyłki jelita grubego (wypuklenia ściany jelita, gdzie zbierają się resztki pokarmu, kału czy bakterii wywołując stany zapalne, perforacje jelit, w najgorszym wypadku prowadzące do nowotworów),
  • zaburzenia wchłaniania (uszkodzone jelita, mimo że przyjmują zdrowy pokarm, nie są w stanie go dobrze transportować, niestrawione składniki pokarmowe dostają się do krwi) wywołują:
  • alergie pokarmowe, w tym ostatnio popularna nietolerancja glutenu.
  • złe funkcjonowanie flory bakteryjnej, której dobry stan odpowiada za fermentacje niestrawionych resztek, produkcje witamin czy hamowanie wzrostu pasożytów i grzybów.

Po raz kolejny okazuje się, że w zdrowym odżywianiu, wcale nie chodzi o ograniczanie i zmianę, aby schudnąć czy lepiej wyglądać, chodzi o nasze zdrowie! Może wydaje nam się, że wszystko jest w porządku, nie odczuwamy żadnych dolegliwości, ale za 5 czy 10 lat, możemy zmienić perspektywę, kiedy będziemy się tułać od lekarza do lekarza, dokładając sobie jeszcze lekami. Patrząc powyżej, chyba warto się sobą zainteresować!

Co robić w takim razie?

  • zdrowa, racjonalna dieta ograniczona w cukier (pożywka dla złych bakterii!) i tłuszcze,
  • dieta bogata w błonnik, naturalny odkurzacz dla jelit,
  • ograniczenie stosowania antybiotyków i leków zwłaszcza opartych na ibuprofenie,
  • dbanie o florę bakteryjną, bo bakterii jest w nas więcej, niż naszych własnych komórek, te dobre są nam naprawdę potrzebne!

Akcja reaktywacja! Skąd wziąć NATURALNIE bakterie?

  • jogurty, kefiry, zsiadłe mleko z definicji zawierają żywe kultury bakterii, niestety na naszym rynku jogurty są coraz gorszej jakości, przecukrzone, a przecież to cukier jest pożywką dla złych bakterii, jedno wyklucza drugie. Lepiej więc zainwestować w grzybka tybetańskiego lub samemu spróbować zrobić jogurt.
  • to czym amerykanie pewnie by wymiotowali, czyli nasze spiżarniane ogórki kiszone oraz kiszona kapusta. UWAGA! Kiszona, a nie kwaszona (której w sklepach jest więcej!). Ma nie zawierać octu, czytajcie etykiety.
  • oprócz tego zakwas chlebowy, buraczany i żur, najlepiej szukać w sklepach ze zdrową żywnością. Wątpię, żeby napój kwas chlebowy o smaku śliwki zawierał dobre kultury bakterii….A najlepiej wygoglować przepis i samemu ukisić barszcz, będziemy mieć pewność, że niczym nie został udziwniony,
  • można też zastosować  dwutygodniową kurację na oczyszczanie jelit: rano na czczo pić mieszankę oliwy z oliwek z sokiem z cytryny po 3 łyżeczki każdego, dobrze wymieszane, bez dodawania wody.

    Dbajmy o nasze brzuchy, żeby się uśmiechały i nie robiły nam na złość! 🙂


Recenzja. Chodakowska kontra Lewandowska

           O poradnikach pisanych przez „gwiazdy” można powiedzieć, że są bardzo dobre albo bardzo złe. Nie cierpię, kiedy zalewają półki w księgarniach kolejne odkrycia celebrytek, którym wydaje się, że pozjadały wszystkie rozumy bo udało im się schudnąć. I teraz będą edukować naród, bo przecież są taaaakie popularne. Następnie ta czy inna Pani, bierze w obroty dietetyków, trenerów, którzy kłaniać się jej będą i zgadzać na wszystko, za jakiś procent ze sprzedanych egzemplarzy. W końcu sami pewnie takiej sprzedaży by nie uzyskali za żadne skarby. Natomiast amerykański uśmiech Pani z telewizji sprzeda wszystko. Ale na szczęście są poradniki warte polecenia.
Jednym z nich jest „Żyj zdrowo i aktywnie” Anny Lewandowskiej.





           Polska, która kobietami ćwiczącymi stoi, w tym momencie dzieli się na dwa obozy. Mamy fanki Chodakowskiej, i tutaj jest istne szaleństwo. Ale do czołówki powoli dołącza Anna Lewandowska, bardziej znana jako żona „tego” Lewandowskiego. A nie powinno tak być, bo to nie jest kolejna WAGs, która próbuje ugrać coś na karierze swojego piłkarza.
Anna Lewandowska, która jest również odnoszącym duże sukcesy sportowcem, reprezentuje nasz kraj w karate. Cóż zrobić, że tylko w piłce nożnej  transfery budzą takie emocje. Oprócz własnych treningowych i dietetycznych doświadczeń, Anna ma również „certyfikowaną” wiedzę na temat odżywiania, skończyła studia w tym kierunku. Nie twierdzę, że tylko wiedza akademicka i potwierdzenie jej nabycia, jest bezsprzecznym uprawnieniem do mądrzenia się, ale naprawdę łatwo wyczuć kiedy ktoś wie o czym mówi.

        Co mnie urzekło w „Żyj zdrowo i aktywnie”? Nic mnie nie urzekło, bo nie jest to bardziej niż inne poradniki odkrywcza książka. Natomiast bardzo mi się podoba, że zadbano o ładne wydanie. Mam tu na myśli nie tylko zdjęcia, pięknej zresztą Ani, czy potraw które proponuje, ale również czcionkę, układ treści na stronach. To się dobrze czyta i jeszcze lepiej ogląda. A ja jestem bardzo wrażliwa na takie „dopieszczenie”.

        Co znajdziemy w treści książki? Mamy wyróżnione 3 sfery informacji, a więc jedzenie, równowagę wewnętrzną oraz sport, czyli to co wyznacza nam ZDROWY STYL ŻYCIA. Dowiadujemy się za co odpowiadają poszczególne narządy układu pokarmowego, ale też zostały opisane składniki pokarmowe. W dziale sport mamy opisane własne doświadczenia Ani dotyczące głównie karate, ale jest również przykładowy trening oraz parę słów o bieganiu. Najlepiej powiedzieć, że ta książka jest takim bardzo podstawowym kompendium wiedzy na temat zdrowego stylu życia. Dla amatorów, początkujących, którzy pragną coś zmienić, ale nie wiedzą jak taka pozycja jest okej. Dla tych którzy posiadają fachową wiedzę, nie będzie raczej odkrywcza. Natomiast będzie idealna jeśli ktoś jest fanem urody Anny Lewandowskiej, jej zdjęć jest naprawdę sporo, UWAGA, zdjęć Roberta  nie znajdziecie 🙂 A nie przepraszam, jest w podziękowaniach!

źródło:www.papilot.pl

        Jeśli mam się stawiać, w któreś grupie, to jednak wybiorę Lewandowską (choć international ranking wygrywa Mel B. :)). Lubie to, że potrafi motywować, ograniczając prywatę i nadmierne wchodzenie w tyłek swoim „wyznawczyniom”. Niestety, Serduszka Moje, Ewcia stara się tak bardzo, że przynajmniej dla mnie to aż za wiele wsparcia…ale ja jestem dziwna 😉 Dziwacy czy nie, wyznawcy, fani czy po prostu sympatycy zdrowia, ważne, żeby w ogóle powziąć zamiar zabrania tyłka z kanapy!
Pierwszy cytat z książki „Żyj zdrowo i aktywnie” jest dla mnie jednocześnie, tym najbardziej znaczącym, z którym w pełni się zgadzam.

„Moda to zjawisko, które przemija, a ja marzę, żeby ludzie żyjący zdrowo, stali się większością w społeczeństwie. Na stałe.”


Anna Lewandowska „Żyj zdrowo i aktywnie” 2014

Eat Pray Love!

– Mówiłam o diecie? Nie, mówiłam, że ograniczę słodycze, a w ogóle to chyba jednak zacznę ćwiczyć, wtedy będę mogła jeść co lubię! Tylko kiedy mam niby znaleźć na to czas, wstawać o 6, very funny!
– Czy palę? Jak mam nie palić, kiedy wszyscy mnie tak stresują!

– Kiedy się zapisuję na ten maraton? Ale Ty chyba wiesz, głupia, że ja o maratonie filmowym mówiłam!



     Eat Pray Love to mogłyby być właściwsze hasła, niż te wymyślane od dwóch dni NAJLEPSZE postanowienia ever ( bo w tym roku przecież mi się uda!).
Generalnie mamy dwa obozy, które pozostają w opozycji. Pierwszy to Ci którzy hejtują wszelkiego rodzaju plany i postanowienia, bo przecież 1 stycznia nie jest żadną magiczną datą. Każdego dnia można wprowadzać zmiany, i tak samo 6 maja jest raz w roku, więc dlaczego nie zaplanować rewolucji na maj?
Drugi obóz po przeciwnej stronie barykady też dzieli się na dwie frakcje. Otóż są Ci prawdziwi, aczkolwiek chyba jednak nie tak liczni, perfekcyjni w planowaniu bliższych i dalszych celów, tych mniej spektakularnych jak i kompletnie wywracających ich poukładane życie do góry kołami. Druga frakcja, to Ci którzy zaraz po północy planują jak drastycznie zmienią swoje życie, wyliczają te wszystkie cele. Niestety na kacu, w Nowy Rok nie są już w stanie wymienić nawet połowy z nich, a tydzień później słyszymy:

– Mówiłam o diecie? Nie, mówiłam, że ograniczę słodycze, a w ogóle to chyba jednak zacznę ćwiczyć, wtedy będę mogła jeść co lubię! Tylko kiedy mam niby znaleźć na to czas, wstawać o 6, very funny!
– Czy palę? Jak mam nie palić, kiedy wszyscy mnie tak stresują!
– Kiedy się zapisuję na ten maraton? Ale Ty chyba wiesz, głupia, że ja o maratonie filmowym mówiłam!

Zupełnie nie wiemy jak to się stało, ale wszystkie postanowienia biorą w łeb, bo mamy zły humor, bo na dworze za zimno, bo za tydzień też jest poniedziałek…

           Do której drużyny należę? Do wczoraj pewnie do ostatniej. Ale uświadomiłam sobie że moje cele, nie są tak wyliczalno-mierzalne, żeby tworzyć listę i odhaczać DONE. Uświadomiłam sobie, że w moim przypadku najważniejsza jest zmiana nastawienia. Zresztą chyba spora część z Nas ma takie „typowo polskie” nastawienie, narzekania bez próby określenia czego chcemy. Albo raczej wiemy czego chcemy, bo chcemy wyglądać jak A., zarabiać jak B., mieć dom jak C., i faceta jak D. Możemy mierzyć swoje szczęście na miarce innych osób, ale czy naprawdę o to chodzi? W końcu każdy z Nas jest inny, nasz temperament czy osobowość czyli wyposażenie, którego raczej nie zmienimy sprawdzi się może w pracy B., ale już w związku z facetem jak ma D. raczej nie. Dlaczego ciągle rozglądamy się dookoła, porównujemy, zazdrościmy, krytykujemy, a tak mało uwagi poświęcamy sobie.

Może warto, żeby naszym postanowieniem, było skierowanie uwagi na siebie. Nauczmy się czytać co mówi nasze ciało i nasza głowa. Nagle zorientujemy się, że od wielkiego miasta, wolimy góry i lasy. Dlaczego słuchanie głosu serca jest zarezerwowane tylko dla doświadczonych latami w korporacjach. Czy nie możemy o sobie decydować już na początki drogi?
           Fajnie się mówi, sama brutalnie się przekonuję, że czyny są zawsze sto razy trudniejsze od słów. Trzeba w siebie uwierzyć, oczyścić umysł i ciało z toksyn. Dlatego zamiast postanowień, co do których nie mamy pewności, że naprawdę ich chcemy, a co za tym idzie nie jesteśmy w stanie w nich wytrwać, może wprowadźmy drobne zmiany. Kiedy zadbamy o siebie i o to co wokół, będzie nam dużo łatwiej osiągać te trudniejsze cele. Będziemy mieć energie, żeby planować i działać z sensem.
Z jednej strony, chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach, z drugiej, nie patrzmy na wszystko z perspektywy łóżka. Nie zaplanuje, że znajdę męża i kupię rower, ale nauczę się czegoś, gdzieś wyjadę, zmieniając otoczenie, wydarzą się nowe rzeczy. Im dłużej nad tym myślę, dochodzę do wniosku, że zmiany zaczynają się w naszej głowie. I ten punkt bywa najtrudniejszy do przeskoczenia.
Punkty mogą się wydawać śmieszne i nic nie wznoszące, ale kiedy spróbujemy sobie przypomnieć kiedy ostatnio o któryś z nich zadbaliśmy, pewnie mina nam zrzednie ;).
  • Dbaj o to co masz na talerzu. Nie zapominaj o warzywach, owocach i rybach. Dla zdrowego serca i neuronów nie zapominaj o kwasach omega z orzechów, awokado czy oliwy.
  • Znajdź odpowiedni dla Twojego temperamentu i stylu życia sport. Moda na bieganie Cię wkurza, idź na siłownie, wolisz taniec- wybierz zumbę. Ruszaj się, wtedy myśli się dużo pozytywniej!
  • Zrób komplet podstawowych badań. Może to zmęczenie i zły humor, mają podłoże w naszym ciele, a nie w tym co wokół.
  • Dbaj o przyjaciół i rodzinę. Nie musisz umawiać się codziennie z każdym, dzwonić i paplać przez godzinę nie wiadomo o czym. Z prawdziwymi przyjaciółmi łączą nas takie więzi, że czasem wystarczy drobny znak, by wiedzieli że jesteśmy. Ale mówmy im też, że ich potrzebujemy.
  • Czytajmy książki. Powiększymy zasób słów, będziemy mieli o czym rozmawiać, może znajdziemy nowe życiowe motto.
  • Słuchajmy dobrej muzyki. Bywają teksty, które inspirują do zmian. Dziki taniec też dobrze robi.
  • Uśmiechajmy się, ograniczmy marudzenie, chociaż bywa to strrrrrasznie trudne. Zastanówmy się chwilę, zanim powiemy: ale mnie boli kręgosłup, głowa, mały palec. Czy naprawdę boli aż tak, że musimy z miną urażonej królowej komunikować to całemu światu?
  • Idź na długi samotny spacer, czasem naprawdę potrzebujemy pobyć zupełnie sami.
  • Nie odcinaj się od ludzi. Wstydzisz się, boisz ocen? Nikt nie ma prawa Cię oceniać, jeśli Cię nie zna. Od toksycznych ludzi, rzeczywiście, lepiej trzymać się z daleka.
  • Jest coś czego chciałaś/eś się nauczyć, spróbować. Zrób to! Nie wymieniaj 500 rzeczy. Skup się na jednej, później dokładaj następne.
  • Utrzymuj wokół siebie porządek. Wyrzucaj rzeczy, których nie używasz. Chaos na biurku, to chaos w głowie. 
  • Dbaj o swoją przestrzeń, czy to jest tylko pokój czy całe mieszkanie. Niech wygląda tak, żebyś chciał/a w nim przebywać.
  • Nie kłóć się, nie strzelaj focha. Mów co Ci leży na wątrobie, zwłaszcza facetom. Oni naprawdę nie rozumieją metafor. Znajdź czas na rozmowę wprost.
  • Wierz w coś. Możesz się modlić, medytować. Zadbaj o swój spokój i równowagę wewnętrzną. Czasem potrzebujemy czegoś większego, dalszego, nienamacalnego, żeby mieć w sobie nową siłę. 
  • Postaraj się czasem, przez chwilę, cieszyć beztrosko, jak dziecko!
Niech nam ten rok przyniesie dużo energii, miłości, pracy, wiary i dobrego jedzenia! 😉