Author: aniap

Dlaczego musisz zbadać poziom witaminy D?

źródło: www.supermarketq.com

….bo prawdopodobnie, jak około 90% Polaków cierpisz na jej niedobór. Oczywiście możesz od razu rozpocząć suplementacje. Tak, tabletki. Niestety nasza strefa klimatyczna nie obfituje w wystarczającą ilość słonecznych dni w roku. Poza tym, przecież się nasmarowujemy filtrami, żeby znowu raka nie dostać…Oczywiście Słońce to samo dobro i należy buźkę do niego wystawić, ale to za mało. W jedzeniu nawet super hiper ekstra też mało. W tym przypadku, jak ogólnie nie jestem zwolenniczką, polecam suplementację. Dlaczego? Gdyż jej brak naprawdę Nas dołuje i utrudnia życie…

        
         Przede wszystkim witamina D, a raczej jej brak koreluje z otyłością, cukrzycą, chorobami sercowo-naczyniowymi, chorobami autoimmunologicznymi, czyli właściwie z większością jednostek chorobowych. 

  • Oczywiście najbardziej znanym skutkiem niedoboru wit D jest krzywica, dlatego tak dbamy o jej poziom u dzieci. 
  • Jest ona odpowiedzialna za absorbcję wapnia oraz fosforu przez układ pokarmowy oraz ich wykorzystanie w budowie kości.Co za tym idzie zmniejsza ryzyko osteoporozy! 
  • Witamina D jest również potrzebna do prawidłowej pracy tarczycy. 
  • Zapewnia normalną krzepliwość krwi. 
  • Co również ważne, wzmacnia układ odpornościowy. Jej brak powoduje spadek odporności, chroniczne zmęczenie oraz nawracające infekcje bakteryjno-grzybicze.
  • Badania wskazują, że jej odpowiednie stężenie zmniejsza ryzyko zmian nowotworowych w błonach śluzowych oraz raka piersi i prostaty.
    źródło: www.czytelniamedyczna.pl

    Nierzadko doszukujemy się źródeł dolegliwości „prześwietlając” od stóp do głów, a problem może leżeć w czymś tak banalnym wydawałoby się jak niski poziom witaminy D w organizmie. Zdarzały się przypadki, że przywrócenie równowagi w tym zakresie oddziaływało np. na bóle kręgosłupa. 

          Szaleńczo dbamy o dostarczanie sobie witaminy C, bo choróbska, przeziębienia i odporność, swoją drogą często wybierając te produkty, które wcale najbogatsze w nią nie są, ale to osobny temat. Natomiast na swoje nieszczęście nie przywiązujemy takiej uwagi na witaminę D u siebie czy swoich starszych dzieci. 

          Nie bez przyczyny napisałam, „na swoje nieszczęście”….

Naukowcy odkryli, że wit D ma silną korelację z występowaniem depresji. Ci, którym jej brakuje są 11 razy bardziej podatni na wystąpienie depresji, niż ci, którzy mają poziom witaminy D w „normie”. Może nasz przedłużający pochmurny nastrój to ostatni dzwonek, któremu możemy spróbować zapobiec. A nie jest łatwo podnieść jej poziom, więc tym bardziej przedawkować. Oczywiście jeśli w badaniu krwi okaże się, że mamy jej niedobór dobrze wybrać się do lekarza, aby przepisał suplementy dobrej jakości, silniejsze.

źródło: imgfave.com

          Czego nam trzeba więcej?

Dla prawidłowego przyswojenia witaminy D potrzebna jest obeność wapnia, choliny, niezbędnych kwasów tłuszczowych, fosforu oraz witamin A i C. Powiecie: WHAT!? W skrócie potrzebujesz zdrowej, zbilansowanej diety oraz suplementacji, a nie 10 tabletek :). Oczywiście, jak pamiętacie, mam nadzieje ze szkoły, witaminy A, D, E, K rozpuszczają się w tłuszczach, dlatego tabletkę zażywamy w trakcie posiłku, w którym występuje tłuszcz. 
Jak sobie dopomóc oprócz suplementacji i Słońca?
Poniżej produkty bogate w witaminę D, ale raczej nie zastąpią suplementów. Potrzebujesz jej 400 j.m  (10mcg) na dobę. 
Źródła w pożywieniu:

  • łosoś, makrela, tuńczyk, sardynki, olej z wątroby dorsza, 
  • wątróbka
  • żółtka jaj
  • grzyby
    Nie są to produkty, które wcinamy 5 razy dziennie, więc powinny stanowić uzupełnienie suplementacji.

    Na koniec, jaki powinien być poziom witaminy D3 po zbadaniu. W Polsce mówi się o normie na poziomie 35- 80ng/ml. Powinniśmy być szczęśliwi mając wynik 35, natomiast nie należy rezygnować z suplementacji. Zresztą tak jak mówiło się o zażywaniu tabletek w sezonie jesień-zima, teraz zaleca się suplementację cały rok.
    Nie ma to tamto, lepiej sprawdzać, kontrolować niż leczyć! 🙂

Dlaczego się objadamy? Indeks sytości

Każdemu się zdarza zjeść więcej niż powinien. Czujemy się pełni, ale przecież się nie zmarnuje/ ciocia się obrazi/ popcorn do filmu/ paluszki do serialu/ lody przy smuteczku. Brzuszek sporo zmieści, czujemy się tak dobrze napełnieni…zazwyczaj tylko przez chwile. Dlaczego?

Powody objadania mogą być różne. Umiejscowione:

–  w ciele (fizjologiczno-medyczno-neuronalno-hormonalne)

–  w głowie (przyzwyczajenia, nawyki, brak uważności, brak samokontroli)

          W zależności od przyczyny różne są też sposoby radzenia sobie. W przypadku biologii, kiedy coś nie styka w naszym organizmie potrzebna jest konsultacja lekarska. Mogą to być problemy neurologiczne związane z ośrodkami głodu i sytości, może to problemy hormonalne (nie mówię tu o co miesięcznych wędrówkach zombie-kobiet do lodówki, bo coś przejmuje nad nami kontrolę). 
          Ale żeby to ewentualnie potwierdzić należy zastanowić się z głową co, kiedy, dlaczego w siebie wrzucamy? Nie biegnijmy do lekarza, „bo ja jestem chora i dlatego jem hurtowo ciastka!” Tak naprawdę czynniki medyczne są dużo rzadsze, a i jeszcze wykorzystywane żeby się usprawiedliwić, nie do końca prawnie.

źródło:papillot.pl

                Dzisiaj o problemie leżącym na styku obu płaszczyzn. Objadamy się bo jemy produkty, które nas nie sycą! Dlaczego po uczcie w fastfoodach wychodzimy właściwie głodni, a były frytki, hamburger, jeden, drugi, i tortilla na dokładkę? Bo to nie są potrawy sycące!
Potrawa sycąca to taka, która ma podobną do innych ilość składników odżywczych, ale po zjedzeniu której nie odczuwamy głodu przez dłuższy czas. Mimo takiej samej lub nawet mniejszej ilości. 
Pojęcie Indeks sytości (Satiety Index) wprowadziła dr Susanna Holt z Uniwersytetu w Sydney, która przeprowadziła ciekawe badanie. Podawała badanym różne produkty do zjedzenia, a następnie sprawdzała czas po którym znów staną się głodni. Jako podstawowy odnośnik przyjęto białe pieczywo o indeksie 100%. Im potrawa ma wyższy indeks, tym bardziej jest sycąca. 

               Oczywiście po przeanalizowaniu listy produktów to wiele z nich bezpośrednio łączy indeks glikemiczny. Im niższy IG, tym wyższy IS! Więcej o indeksie glikemicznym tutaj. W przypadku chleba o IS 100%, ale już dla chleba z ziarnami to 154%, a prawdziwy razowiec ma- 157%. Ciekawe wyniki uzyskano z owocami. Czy wy też stawialibyście na banana jako sycący? Okazuje się że wygrywa z nim pomarańcza – 220% przy 118 % dla banana. A wołowinka 178%, nie przebije ryby 225%. Potwierdza się zależność z indeksem glikemicznym. 
Dlatego nie trzeba się męczyć z wybieraniem produktów, żeby tego było mało, a tamtego dużo 😉 Natomiast warto sobie przeanalizować listę produktów na podstawie tego indeksu. 
              Bo może jesteśmy ciągle głodni, jemy dużo, ale strasznie beznadziejne to nasze jedzenie? Zamień dziadostwo na odżywcze, bogate w błonnik produkty i sam będziesz zaskoczony, że jesteś najedzony taką ilością jedzenia.
Prawda jest też taka że produkty zdrowsze są bardziej sycące. Unikajmy więc produktów o dużej zawartości cukru, przetworzonych.
Można więc nie chodzić na głodniaka będąc na diecie! A wręcz trzeba! 
Zamiast frytek – ugotowane ziemniaki,
Zamiast białego ryżu- brązowy,
Zamiast płatków kukurydzianych – płatki owsiane?

Najedzony? Bo było syte! 😀 A jeśli ziemniaki, rybka i surówka nie zapchały tej otchłani bez dna….to albo ktoś Ci podbiera z talerza jak nie patrzysz, albo masz tasiemca. Ups!
Raz, dwa, trzy sprawdzaj Ty!

Wypiekane
§  Rogaliki 47%
§  Ciasta 65%
§  Pączki 68%
§  Ciastka 120%
§  Krakersy 127%
Przekąski i słodkości
§  Batony Mars 70%
§  Orzeszki Ziemne 84%
§  Jogurt 88%
§  Chipsy 91%
§  Lody 91%
§  Żelki 118%
§  Popcorn 154%
Płatki śniadaniowe z mlekiem
§  Musli 100%
§  Corn Flakes 118%
§  Owsianka 209%
Produkty wysoko węglowodanowe
§  Biały Chleb 100%
§  Frytki 116%
§  Biały Makaron 119%
§  Ciemny Ryż 132%
§  Biały Ryż 138%
§  Chleb z Ziarnami 154%
§  Chleb Razowy 157%
§  Ciemny Makaron 188%
§  Ziemniaki (gotowane) 323%
Produkty wysokobiałkowe
§  Soczewica 133%
§  Ser 148%
§  Jajka 150%
§  Fasola 168%
§  Wołowina 178%
§  Ryby 225%
Owoce
§  Banany 118%
§  Winogrona 162%
§  Jabłka 197%
§  Pomarańcze 202%


Jedz z głową, a nie głową! Co łączy Ashtona Kutchera z Bridget Jones?

              Wychodzę z kawiarni, jestem wściekła na siebie, na Kaśkę i w sumie na cały świat. Ale na Kaśkę najbardziej! Jak mogłam się na to zgodzić, żeby umówiła mnie z bratem  kumpla jej chłopaka! Ta samotność rzuca mi się na mózg. Tyle stresu, tyle przygotowań, nawet te wyszczuplające majty i co? Nie trzeba było 5 minut, żebym zaczęła opracowywać plan ewakuacji. W sumie mogłam spokojnie myśleć o wymówce, bo przecież rozmowa się nie kleiła. A ja NIEnawidzę silić się na gadki szmatki, albo próbować zadawać inteligentne pytania. A najgorzej kiedy odpowiedzi są zamknięte! Och i jeszcze to powstrzymywanie się, żeby nie wypisać sobie miną na twarzy „Człowieku czy Twoi bracia z tej odległej planety Małp nie zorientowali się jeszcze, że się zgubiłeś w okolicach Układu Słonecznego”?? Bez urazy dla małp! W każdym razie nigdy więcej! Umrę sama, ale wolę to niż chłopca w dzwonach. Kobiety kochają Ashtona Kutchera  ALE współczesnego, jego stylówka z „Różowych lat 70tych” fanek Wam nie przysporzy! Co za popołudnie! Byle do domu! Chyba jestem głodna…tak kupie lody! Te najlepsze- gruszka z karmelem. Weźcie się wszyscy pocałujcie! Taakk, jestem głodna na te lody! 

Wkurzył Was szef?
Teściowa kracze?
Korki dobijają?
Umieracie po całym dniu?
Przyjaciółka wystawiła na niechcianą randkę?

I wtedy pojawia się ochota właśnie na CZEKOLADĘ, na pewno na PODWÓJNEGO CHEESEBURGERA, to muszą być FRYTKI!


Królowa emocjonalnego jedzenia jest tylko jedna!

To najprawdopodobniej oznacza, że dopadł Was emocjonalny głód. Coraz częściej chodzimy zestresowani, źli czy smutni. Spieszymy się i nie mamy czasu na zastanowienie się kiedy i co ostatnio jedliśmy, wiemy tylko, że jesteśmy głodni. No właśnie, czy to „prawdziwy” głód? Należy nauczyć rozpoznawać głód fizjologiczny od emocjonalnego, ponieważ pod wpływem emocji wrzucamy w siebie jak do śmietnika wszystko co słone i słodkie, a tak naprawdę tego nie potrzebujemy!

GŁÓD EMOCJONALNY
GŁÓD  FIZJOLOGICZNY
– przychodzi nagle,
mimo
zjedzonego posiłku
– musimy go zaspokoić
natychmiast
– to często ochota na
słodkie, słone,
tłuste,
– często poprzedzony
pobudzeniem
emocjonalnym,
– spożycie wymyka się
spod kontroli
Np. całe opakowanie
lodów
– jemy dla smaku, a
nie z powodu
głodu
– pojawia się
nieprzyjemne
 uczucie pełności po konsumpcji
– mamy natrętne myśli
o konkretnych
 produktach,
– narasta stopniowo
– możemy opóźnić jego
zaspokojenie
– potrzeba zjedzenia,
bez konkretów
– wiąże się z
potrzebą fizjologiczną,
bez związku z emocjami,
– zaspokojenie
następuje świadomie,
jemy refleksyjnie
– nie jemy bez
umiaru,
– głód pojawia się w
brzuchu, a nie w głowie
– jemy tyle, aby
odzyskać energię

Najważniejsze, kiedy dopada nas emocjonalny głód chcemy zjeść natychmiast, coś konkretnego i nie możemy poprzestać na kawałku!
Nie bez znaczenia, mówi się o „zajadaniu stresu” wtedy właśnie sprawdzają się słodycze i fast foody.

Poddawanie się takim sytuacjom gubi nas na drodze do szczupłej sylwetki, i wcale nie pomaga rozwiązać sprawy czy ukoić nerwów. Wręcz przeciwnie, mamy jeszcze poczucie winy, kiedy przychodzi refleksja nad pustym pudełkiem.

Mam się pozbyć emocji? Zostać Królową Lodu być szczupłą, zdrową i nie mieć przyjaciół?
Nie jesteśmy robotami, emocje są potrzebne, chociaż te negatywne, oby były doświadczane jak najrzadziej. W takim razie co robić?

  1. Pierwszy krok już za Tobą. Potrafisz zdiagnozować głód emocjonalny. 
  2. Zanim sięgniesz kompulsywnie po jedzenie, niech zapali się czerwona lampka. Zastanów się kiedy ostatnio jadłam? Czy mogę być głodna? Czy to ochota tylko i wyłącznie na to ciastko? Co się wydarzyło przed tym jak poczułam głód? (Wróciłam do domu po pracy czy wróciłam po nieprzewidzianych nadgodzinach). Taka refleksja naprawdę nie zajmie Ci dłużej niż minutę!
  3. Wiesz już, że to emocje? Znajdź sposób na ich rozładowanie! Wsiądź na rower, wygadaj się przyjaciółce, nawrzucaj teściowej ( w granicach rozsądku!), zaparz filiżankę ulubionej herbaty, weź pachnącą kąpiel. Wysiłek fizyczny, z doświadczenia wiem, działa naprawdę skutecznie. W końcu też wydziela się dopamina, jak wtedy kiedy słodycze pobudzają nasz układ nagrody.
  4. Ciekawostka: Jedzenie uzależnia? Odpowiednie połączenie smaku słonego, słodkiego i tłuszczu aktywuje nasz układ nagrody podobnie jak substancje psychoaktywne. Dlatego producenci właśnie te smaki wykorzystują w swoich gotowych produktach, żebyśmy chcieli więcej!

    Po 30 minutach paplania z Kaśką dalej czujesz ssanie? Może naprawdę jesteś głodna? 🙂

    P.S Tak jest spoko!

Dlaczego dziś nie ogarniam?

Nie jestem dzisiaj Królową organizacji (ostatnio w ogóle bywam nią rzadko i ustawicznie obiecuję sobie, że od jutra). Kurs się sam nie zrobi, książka sama nie przeczyta, post nie napisze. Ha! Ale postanowiłam znaleźć pozytywną stronę w marnowaniu mojego cennego czasu.
                                                                                                    źródło:antyweb.pl

Faktem jest, że najwięcej czasu marnuje nie na gotowanie i sprzątanie, ale na fejsbuki i inne strony internetowe, które są przecieeeeeeeż taaaaaakie interesujące! Oczywiście, że wiele z nich jest, jest tyle blogów, że właściwie, to tak jakby przeczytać rzeczywiście książkę. W sumie mogę ją wykreślić z zadań nie zrobionych 🙂
Oczywiście to wymówka, bo wcale nie muszę czytać niektórych artykułów, a zwłaszcza oglądać niektórych zdjęć. Muszę się ograniczyć do tych najciekawszych z perspektywy moich zainteresowań oraz tych, które mają dla mnie praktyczne znaczenie. W związku z tym postanowiłam stworzyć listę „must read!” blogowo-stronową i przy okazji podzielić się nią publicznie ( 2 pieczenie na 1 ogniu!). Oczywiście to lista na dziś, bo ciągle odkrywam jakieś perełki. Mam nadzieję, że ktoś też mnie tak odkryje. 
Może nie znacie, może pokochacie jak i ja pokochałam. Kolejność przypadkowa, bo ułożyć w hierarchii ważności to już by była męka większa, niż wybranie kilku z tysięcy :(.
1. Edyta Zając Psycholog i co za tym idzie nierozłącznie jej The Body. Naturally. Uwielbiam ją za to co piszę, za jej pozytywne nastawienie właściwie do wszystkiego oraz za to jak pisze. A jak pisze? Ładnie, ciekawie, nie za długo i nie za krótko, słowem wszystko wydaję się być dopieszczone. Edyta dopieszcza czytelników. Uwielbiam jej organizację, jej projekty i jej dzieci! 🙂 Codziennie chce wiedzieć co u niej, żeby się motywować do pracy i życia! Teksty Edyty są z zakresu psychologii i zdrowego stylu życia, pewnie dlatego jest mi do niej tak blisko.
2. Kasia PszonickaThe Owner&.Co. W skrócie: przedsiębiorczy styl życia, czyli to co każdy wiedzieć powinien, żeby mu w życiu było łatwiej bez względu na to czy planuje zostać przedsiębiorcą na skale powiatu, czy znaleźć się na liście Forbes. Catherine pomaga zrozumieć rzeczy trudne, opracować plan i motywuje do działania. Motywuje!
                                                                      źródło: http://fundersandfounders.com/how-many-times-should-you-try/
3. Mateusz Jasiński Trener biegania / Fanpage Mateusza. Moja przygoda z bieganiem to jeszcze ciągle walka o przetrwanie połączona z przyjemnością, a nie na odwrót. Mimo wszystko ciągle próbuję, bo lubię. Lubię też wiedzieć co robić, co jeść, co rozciągać, a co kurczyć, czy wreszcie jak to kobieta – co założyć. U Mateusza znajdę odpowiedzi na wszystkie pytania a dodatkowo meeeega dużo pozytywnej energii, którą nie sposób się zarazić. Nie ważne, że on jest Królem Julianem biegania, a ja mogę być co najwyżej Mortem. Uwielbiam!
                                                                                          źródło: www.trenerbiegania.pl
4. Dalej w klimacie biegania – Aktywnie Bardzo. Strona powiązana z niedzielną audycją Radia Zet współprowadzoną przez Beatę Sadowską, którą również uwielbiam. A na stronie znajdziemy informacje o biegach, biegową listę przebojów i wiele innych postów z zakresu zdrowia i aktywności fizycznej. Trzeba być na bieżąco!
5. I jeszcze w temacie-  Trening Biegacza. Tutaj jest dosłownie wszystko o bieganiu, a skoro jest wszystko to nie trzeba szukać w wielu źródłach, a więc oszczędzamy czas….chyba, że się zaczytamy. I te ich motywacyjne obrazki na FB! <3
                                              źródło: https://www.facebook.com/TreningBiegacza
6. Anglojęzyczna strona Mind Body Green, gdzie znajdziemy mnóstwo różnych artykułów o zdrowiu generalnie, fizycznym jak i psychicznym. Wrzucają stanowczo za dużo tych postów, a potem w każdy chce kliknąć!
7. Kuchennie- Kuchnia Naturalna Znajdziesz tutaj twórcze, zdrowe, pyszne przepisy. Nie domyślasz się, ja się nie domyślałam, jakie można cuda nawymyślać 🙂
8. Asia i Book Me A Cookie. Asię znam i podziwiam jej organizację, a przede wszystkim pomysł na biznes. Połączenie pasji do książek i pieczenia zaowocowało blogiem i firmą zajmującą się organizowaniem warsztatów kulinarnych i sportowych. Kobieta orkiestra! I ta nazwa! <3 Tutaj zaglądam, żeby wiedzieć co czytać. Uzasadnione!
źródło: www.nishka.pl

9. Nishka by Nishka zdobyła ostatnio serca wielu osób, moje również. Uwielbiam jej poczucie humoru i styl pisania. Dodatkowo wdzięku dodają komentarze córek Nishki. Czytam głównie dla rozrywki (recenzje, komentowanie rzeczywistości, teksty okolicznościowe ;)), ale to jest rozrywka na poziomie, dlatego muszę!

10. Food forum strona z aktualnościami ze światka dietetyki powiązana z czasopismem o tym samym tytule. Znajdziesz tutaj ciekawe wyniki badań, komentarze specjalistów oraz kalendarz nadchodzących wydarzeń. 
Polecam prześledzić i uzależnić się od czytania! Wiele by się jeszcze znalazło stron lifestylowych o modzie i urodzie, ale to „śmietnik” który powinnam ograniczyć </3. Pominęłam stronę mojego ulubionego czasopisma Women’s Health, tylko dlatego, że preferuje wersję papierową! Również polecam!

To co, przerwa na czytanie?

Afera sklepowa!

Mój tata został dzisiaj klientem miesiąca (ironia!). Generalnie u niego to normalne, że daje się zmanipulować słowom pseudo fachowców, w imię zasady, że przecież jego nikt nie śmiałby oszukać, a ludzie nie chcą niczego ugrać dla siebie. Tylko politykom i działaczom nie wierzy, a producentom i sprzedawcom niestety tak.
                           źródło: www.dziennikzachodni.pl
A jednak!
Rzecz dotyczyła produktu bardzo zdrowego, bogatego w wit.C, przeciwutleniacze, „dobre” bakterie- KAPUSTY KISZONEJ!
No właśnie, kiszonej, a nie kwaszonej. Producenci oszukują Nas pernamentnie wciskając kwaszoną kapustę na sklepowe półki. Nasza wina kiedy nie czytamy etykiet. W przypadku mojego taty, który czytać potrafi, omamiono go słowem. Otóż, Pani w sklepie bardzo rekomendowała wiaderko z kapustą kwaszoną, bo kwaszona jest na surówki, a kiszona do gotowania np. bigosu. WHAT ? Gdybym tam była, zmierzyłabym ją wzrokiem, tak jak tylko ja potrafię i uśmiechnęła się kpiąco. I albo wyłożyłabym jej, że mnie okłamuje i to bardzo nieładnie z jej strony tak prawić klientom. Albo parsknęłabym pod nosem „z kogo chce Pani robić idiotę” obróciła się na pięcie i wyszła. Tak, wiem, byłabym niegrzeczna, ale ktoś próbuje kłamać prosto w oczy! Swoja drogą, cóż za przebiegłość z jej strony! W końcu kwaszona kapusta jest faktycznie jaśniejsza, niczym surowa. Idealnie na surówkę! 
Prawdziwa kiszona kapusta jest ciemniejsza i dużo kwaśniejsza

O co ta afera?

Kwaszona wali octem! O to się właśnie rozchodzi, o ocet! Kwaszoną się zakwasza octem, robi na akord i przestaje być zdrowa, nie ma już tych wszystkich właściwości. 
Prawdziwa kiszona kapusta „robi się” co najmniej dwa tygodnie. Tyle czasu potrzebują bakterie kwasu mlekowego, żeby ją ukisić jest to proces fermentacji mlekowej. To właśnie dzięki tym bakteriom, taka kapusta jest bombą zdrowia. Kapustę kisi się jedynie z przyprawami, cebulą i marchewką, bezwzględnie nie ma tam octu, bo są bakterie. Ocet i dobre bakterie – te słowa wzajemnie się wykluczają.

Z czym ta bomba?


 Prawdziwa kiszona kapusta to naturalne źródło witaminy C wzmacniającej cały organizm oraz „dotleniających” witamin z grupy B . Co ciekawe kiszona kapusta dzięki witaminom z grupy B niweluje szkodliwe działanie alkoholu, a jej sok jest świetnym antidotum na „kaca”. Dodatkowo zawiera witaminę E, a także minerały tj. wapń, magnez, żelazo, potas, a także związki siarki organicznej, która wraz z witaminą E poprawia wygląd naszej skóry, włosów i paznokci. Kiszona kapusta zawiera również naturalne przeciwutleniacze – karotenoidy i polifenole. We wcześniejszym poście była cała rozprawa na temat naszych wnętrzności. Powszechnie uważa się, że przyczyną powstania nowotworów jelita grubego są procesy gnilne zachodzące wewnątrz niego. Kiszona kapusta ma tak korzystną florę bakteryjną, że nie tylko hamuje ona owe procesy, ale też wpływa stymulująco na system odpornościowy organizmu. W ten sposób kiszona kapusta oczyszcza nasze jelita, a dzięki temu mogą one przyswoić więcej witamin i minerałów z pożywienia.

Wiecie co jest w tym wszystkim najgorsze? Mogłybyśmy z mamą przeboleć, że ubędzie nam zdrowia i piękna. Ostatecznie. Ale kwaszona kapusta, poprzez zawartość octu trochę nam tego zdrowia jeszcze zabiera…Nie ma dobroczynnych bakterii, a kwas octowy niszczy czerwone krwinki, a co za tym idzie obniża się poziom hemoglobiny, wzrasta ryzyko anemii. Ponadto zakłóca procesy trawienne i zaburza proces prawidłowego przyswajania składników odżywczych z pokarmu.
P.S A najgorsze z najgorszych, że kapusta była zepsuta! Cechą kapusty kwaszonej jest właśnie krótka przydatność.
Do lodówek moi mili na lustracje, żeby sobie krzywdy nie robić!

Oh, my sugar I’m leaving You!

Pewnie już każdy dobrze pojął, że cukier nie jest naszym przyjacielem w walce o zdrowie i szczupły wygląd. Ciągle jednak pojawiają się rewelacje w dietach, odrzucamy tłuszcze, bo przecież cholesterol, miażdżyca, potem zawał. Natomiast badania pokazują również, że dieta niskowęglowodanowa obniża znacząco poziom cholesterolu. Natomiast dużo cukrów w naszym menu szkodzi coraz bardziej. A prawda jest taka, że cukier jest wszędzie! 0 % tłuszczu? Niekoniecznie…

Cukier nas zabija! Bądźmy szczerzy, z roku na rok jest coraz gorzej. A efekty?

  • Cukrzyca typu drugiego dotyka 370 mln ludzi na świecie, w tym 2,7 mln w Polsce!
  • 50% chorych jest niezdiagnozowanych!
  • co 5 sekund ktoś umiera z powodu cukrzycy!
  • umierają ludzie w wieku 40-60 lat
  • jest 1 z 10 przyczyn powodujących niepełnosprawność!

Nie mamy lekarstwa na raka, ale wiemy co powoduje cukrzyce – niewłaściwe odżywianie. Mamy wpływ na to co jemy i pijemy oraz w jakich ilościach. Dlaczego krzywdzimy siebie?
Bo odrzucenie cukru nie jest wcale takie łatwe!

  • Cukier uzależnia. Gwałtownie podnosi insulinę, żeby potem spadła, ażeby wywołać kolejny napad głodu. Ciężko walczyć z hormonami!
  • Produkty węglowodanowe przygotowuje się łatwo i szybko!
  • Jesteśmy zewsząd atakowani produktami o „obniżonej zawartości cukru”, „w 100% naturalnych”, pojawiają się najnowszej generacji słodziki, ale to wszystko dalej jest cukrem!
  • Gdybyśmy chcieli całkowicie zrezygnować z cukru, będzie problem. Jogurt naturalny nierzadko ma więcej cukru niż tłuszczu. A to ten pierwszy jest gorszy!
  • Nie wiemy, które cukry są „dobre”, a które „złe”! O ile można takowe wyróżnić 😉
  • Słodkie jest pyszne i można jeść i jeść i jeść…

O tym co się zmieniło, najlepiej poświadczy ilość cukrów prostych spożywanych przez człowieka w poszczególnych wiekach:

  • XV w. –    ok.20 gramów na osobę na rok
  • XVIII w. – ok. 1 kg na osobę na rok
  • Dzisiaj –     ok. 45 kg na osobę na rok

Widać różnicę, prawda? 
Dlatego tak ważne jest zrezygnowanie ze spożywania cukrów prostych i ograniczenia cukrów złożonych! Potrzebujemy ich 130 g na dobę, a niektórzy spożywają tysiąc…

Te biegnące i maszerujące to głównie cukry proste( fruktoza, glukoza), które powinniśmy omijać szerokim łukiem. Czołgające węglowodany to te złożone, które powinny się w naszej diecie znajdować, ale również rozsądnie.
Cukry dzielimy też ze względu na indeks glikemiczny. Co to takiego? Jest to klasyfikacja produktów na podstawie ich wpływu na poziom glukozy we krwi po 2-3 h od ich spożycia. 
Im niższy indeks glikemiczny tym lepiej!
W internecie znajdziemy mnóstwo tabel z wszyściutkimi produktami i ich indeksem. Warto się kierować tym właśnie wyznacznikiem. 

Sami też możemy wpływać na indeks. Jak?
Na wzrost IG wpływa:

  • stopień dojrzałości produktu ( w przypadku owoców),
  • oczyszczanie (rafinacja),
  • obróbka termiczna w nadmiarze wody,
  • rozdrabnianie mechaniczne (lepsze większe kawałki),

Na obniżenie IG wpływa:

  • obniżenie temp po ugotowaniu (zimne ziemniaki, przelany wodą makaron),
  • dodatek tłuszczu,
  • dodatek białka,
  • nieusuwanie błonnika,

Weźmy sobie to do serca, że to cukier na chwilę obecną jest naszym największym wrogiem. Bardziej niż na lightowność produktów, zwracajmy uwagę na ich „ucukrzenie”!

  • Zrezygnuj ze słodkich napojów, nie słódź kawy i herbaty!
  • Wybieraj kasze zamiast makaronów!
  • Nie wybieraj gotowych potraw, typu instant!
  • Owocowe jogurty rób sam(a)!
  • Staraj się ograniczać cukier i mąkę pszenną przy wypiekach!
  • Chipsy, frytki też zawierają cukier!

                                         
Grosz do grosza…Unikajmy, zamieniajmy gdzie tylko się da produkty o wysokim IG na te o niskim. Tam gdzie możesz, zupełnie zrezygnuj. 
A może spróbujesz całkowicie, o ile w dzisiejszym świecie się da, ograniczyć zupełnie cukier? Zrobić sobie odwyk? Ustabilizować wyrzuty insuliny, żeby nie były gwałtowne, ale „czołgające”?
U mnie właśnie minął pierwszy dzień odwyku. Trochę mnie nosiło pod koniec dnia, ale dałam rade. Czułam, że za bardzo rządzi mną cukier, dlatego zamierzam przez najbliższy czas zupełnie ograniczyć cukry proste, łącznie z owocami. Węglowodany złożone ograniczyć poprzez rezygnację z pieczywa, makaronu i ziemniaków. Wiem, że wszędzie czai się słodki diabełek, ale każdy najmniejszy krok, zaprocentuje w przyszłości zdrowiem. 
Ustabilizujmy swoją gospodarkę hormonalną! Cieszmy się lepszym samopoczuciem! Kto podejmuje wyzwanie? Zastanawiasz się? Wróć do fragmentu o cukrzycy! Powodzenia!

Wyzywam Cię! A właściwie Ryan Gosling

          Dwa tygodnie Nowego Roku za nami, ciekawa jestem Waszych statystyk postanowieniowych. Oczywiście standardowo pojawiło się milion tryliardów noworocznych wyzwań, w tym większość milionów dotyczących aktywności fizycznych, pozostałe bardziej mentalne. Zaczęło się chapanie wszystkich srok za ogon, bo przecież na wszystko znajdziemy czas, ochotę i energię. Czy, aby na pewno?

            W celu uporządkowania, mamy te wszystkie sportowe wyzwania, w większości 30 dniowe. Pojawia się Chodakowska, Mel B, squaty, kilometry, smukłe uda i jędrne pośladki. Inne wyzwania dotyczą bardziej sfery kulturalno-duchowej. Obiecujemy co przeczytamy, co obejrzymy, czego się nauczymy, oczywiście hurtowo, od 50 do 100. A co, na bogato! Są jeszcze te najbardziej wkurzające, hejtersko-hipsterskie z cyklu: „Tego w 2015 roku NIE zrobię”. W taki sposób normalnie robi się śmietnik na wallu ;).

Czy ja kpię z tych wszystkich osób, które te wyzwania podejmują? W żadnym wypadku! Wiem, ile mimo wszystko trzeba włożyć czasem energii, żeby podnieść cztery litery. A jeszcze nimi pobujać, czy chociażby utrzymać ich ciężar przy zgiętych kolanach. Podziwiam!
Ale… Zastanawiam się, również z autopsji problem znając, dlaczego tak wielu z nas nie udaje się wytrzymać nawet tego miesiąca?

           Psychologicznie rzecz ujmując należy odnieść to wszystko do motywacji. Motywacja, podobnie jak i poczucie kontroli, co jest ze sobą powiązane, może być zewnętrzna i wewnętrzna. Wszelkiego rodzaju wyzwania opierają się w głównej mierze na motywacji zewnętrznej, gdyż będzie nagroda/uznanie/pochwała/szacun na dzielni (czyt. fejsie), niepotrzebne skreślić. I tutaj może być pies pogrzebany. Z zasady, w psychologii uznaje się, że motywacja wewnętrzna, a więc dążenie do celu z powodu radości z wykonywanej czynności czy możliwości samodoskonalenia jest bardziej efektywna i przypisuje się ją mistrzom. Mówi się też o tym, że motywacja zewnętrzna niszczy motywację wewnętrzną. Owszem jeśli praca jest kontrolowana możliwością nagrody, natomiast kiedy nagroda polepsza poczucie kompetencji  i poczucie własnej wartości, motywacja wewnętrzna wzrasta. Najlepiej widać to na przykładzie sportowców. Każdy chce stanąć na pudle, zdobyć medal, ale wykonują codziennie ciężką prace, bo nie wyobrażają sobie bez tego życia, dążą do perfekcji i doskonałości w swoim mniemaniu. Nierzadko trofea są skutkiem ubocznym, tym charakteryzuje się klasa mistrzowska, oparta na silnej motywacji do działania. 
Jaka jest nasza motywacja? Proponuje obnażyć się przed sobą, można się zastanowić lub wspomóc krótkim testem autorstwa Vernacchiego (Vernacchia, 2003). Dotyczy on analizowania motywacji sportowej, ale możemy odnieść go do naszych wyzwań, bez względu na dziedzinę.
Można się domyślić lub nie, wyniki z lewej strony odnoszą się do motywacji wewnętrznej, a z prawej do zewnętrznej. Po zdiagnozowaniu czego naprawdę chcemy, trwałych zmian czy rogów jelenia na ścianie, możemy przejść do kształtowania efektywnej motywacji.
Tutaj znowu posłużę się modelem z psychologii sportu, który moim zdaniem można odnieść do każdej dziedziny naszej działalności. A że wyzwania często mają charakter sportowy, tym bardziej się nada. Uwaga, będziemy kształtować motywację mistrzowską wg Taylora!
  1. Koncentracja na celach długoterminowych. Potrzebna jest ciężka praca i wysiłek. Nic nie przychodzi łatwo, a zwłaszcza fani na blogu. Dlatego warto się zastanowić, po co to wszystko? Kiedy postawimy na szali zdrowie, samorozwój, energię, pasję, to 30 dni będzie tylko przedbiegiem przed prawdziwym startem.
  2. Obecność partnera treningowego. Wsparcie zawsze jest mile widziane. A kiedy zaczniemy trenować z kimś, na naszym poziomie, nie będzie frustracji i porównywania, ale podwójnie dobra robota. A kiedy będzie 1856 partnerów w całej Polsce, to można góry przenosić.
  3. Docenianie konkurentów. W tym najważniejszego- Lenia. Współzawodnictwo mamy wpisane w naturę, nie ważne czy dotyczy to sąsiadki spod 5, która też wychodzi biegać, czy Chodakowskiej po drugiej stronie ekranu. Ja ci jeszcze pokaże!
  4. Sygnały motywacyjne. Musimy wytwarzać pozytywne emocje związane z wkładanym wysiłkiem, inaczej sfiksujemy, albo co gorsza zrezygnujemy. Mogą być hasła: „90,60,90”, albo zdjęcia płaskich brzuchów czy jędrnych pośladków. Nie ważne co, byleby dodawało pary!
  5. Planowanie kariery. Brzmi dostojnie, a chodzi o unikanie „zrywów”. Wycisk, zawał serca, paraliż wywołany zakwasami, rok przerwy w treningach. O nie! 
    Planujemy dokładnie:
    cel- płaski brzuch (chociaż wolałabym np. kształtowanie sylwetki)
    trening- 3 razy w tygodniu (naprawdę sądzisz, że po roku nic nie robienia, znajdziesz czas i ochotę na codzienny trening, myśl REALISTYCZNIE)
    czas- do skutku 😛 ustalmy miesiąc, po miesiącu możemy dołożyć dodatkowy trening innego rodzaju, zmienić dyscyplinę. Chodzi o wypracowanie nawyku podejmowania aktywności fizycznej, albo o doskonalenie u zaawansowanych.
  6. Codzienne pytania. Zastanowię się nad tym co mogę dzisiaj dla siebie zrobić? Może nie warto zamykać się w ramach jednego treningu składającego się z 40 przysiadów. Czasem po prostu nie mamy ochoty robić żadnych cholernych przysiadów, za to chętnie pójdziemy pobiegać albo na basen. Wprowadzanie modyfikacji, słuchanie siebie nie jest niczym złym. Dlatego trochę drażni mnie ta monokultura wyzwań. 
  7. Istota motywacji. Najważniejsze przesłanie tego artykułu. Nie osiągniemy niczego bez pasji i zaangażowania. Jeżeli nie będziemy chcieli wprowadzić zmian, żadne wyzwania nie pomogą. Porzucimy sprawę po 2 tygodniach, w najlepszym wypadku po miesiącu. Ufff po wyzwaniu, w nagrodę nie ruszę się do czerwca. Kogo chcesz oszukać, z kogo robisz głupka?
    Mój ulubiony prof. Blecharz napisał bardzo trafnie: 

    „Łatwiej jest zostać zwycięzcą niż mistrzem.”

    Nieważne czy mamy na myśli mistrzów świata, czy mistrzów własnych czterech ścian. Nieważne jakie czynniki zmotywują nas do podjęcia aktywności, ale jeśli wzbudzą głęboką motywację wewnętrzną, mogą ponieść nas ku mistrzostwu.
    Zapytacie w takim razie, czy mówię tak wyzwaniom? Otóż….to zależy! 😉

Dolegliwości naszych czasów, antybiotyki i kiszone ogórki

Zatrwożyło mnie ostatnio kilka informacji, z pewnego źródła, więc to nie są dywagacje wiejskiego listonosza, dotyczące naszego układu pokarmowego. Biednego układu, co warto dodać, z naciskiem na jelita. Może to nie najlepszy temat po obiedzie, ale naprawdę ważny, jeżeli zależy nam na zdrowiu, teraz i do późnych lat, daj Boże!

Szczęśliwie dzieje się tak, że coraz częściej zwracamy uwagę na to co jemy. Staramy się urozmaicać naszą dietę, co jest super extra pożądane……ALE!

Czy zastanawialiście nad konsekwencjami jakie dla naszych wnętrzności mogą wynikać z nadużywania środków przeciwbólowych oraz wszelkiego rodzaju antybiotyków?
Zmorą naszych czasów jest dostęp do tych wszystkich środków, z których często korzystamy nieproporcjonalnie często do rodzaju schorzenia. Odkąd człowiek wymyślił antybiotyki, leczy nimi wszystko, nawet te infekcje które z zasady nie są przez antybiotyki wyleczalne. W pewnym momencie lekarze się zreflektowali zaprzestając tego procederu, kiedy uświadomili sobie możliwe szkody, które może nie są widzialne i odczuwalne teraz, ale pojawią się z czasem…..ALE!

Pacjenci nie zostali uświadomieni, w związku z tym, nierzadko wymuszają na lekarzach przepisywanie środków przeciwbólowych na receptę czy antybiotyków. Oczywiście, są lekarze, którzy się na to nie zgadzają. I co się dzieje? Pacjent trzaśnie im drzwiami i pójdzie do lekarza starej daty, który odpowiednią receptę wypisze. Niestety. Pijemy antybiotyk przez 7 dni, wracamy do pracy szczęśliwi, do czasu kiedy przypląta się kolejna infekcja, następnie kierunek lekarz, kolejna recepta, i znowu i znowu…..ALE!

Ilu z nas (ja też nie wiedziałam) wie o tym, że po takiej kuracji antybiotykowej, nasz organizm potrzebuje 3 razy tyle czasu, żeby powrócić do formy i dobrze funkcjonować? 
Nasze jelita się uszkadzają, flora bakteryjna wyzbywa się dobrych bakterii, na rzecz tych złych.
Powiecie, ale przecież biorę probiotyki!

Szczęście w nieszczęściu, bo coraz więcej probiotyków wypełnionych jest dodatkowo przeróżnymi, dziwnie brzmiącymi chemicznymi ulepszaczami. Co naprawimy, to popsujemy!
Niestety, kiedy przez lata:

  • stosujemy złą dietę, ubogą w błonnik
  • jemy w pośpiechu, połykając duże kawałki pokarmu,
  • stosujemy leki i antybiotyki,
  • nadużywamy używek,

pojawiają się niechciane konsekwencje, w postaci:

  • uchyłki jelita grubego (wypuklenia ściany jelita, gdzie zbierają się resztki pokarmu, kału czy bakterii wywołując stany zapalne, perforacje jelit, w najgorszym wypadku prowadzące do nowotworów),
  • zaburzenia wchłaniania (uszkodzone jelita, mimo że przyjmują zdrowy pokarm, nie są w stanie go dobrze transportować, niestrawione składniki pokarmowe dostają się do krwi) wywołują:
  • alergie pokarmowe, w tym ostatnio popularna nietolerancja glutenu.
  • złe funkcjonowanie flory bakteryjnej, której dobry stan odpowiada za fermentacje niestrawionych resztek, produkcje witamin czy hamowanie wzrostu pasożytów i grzybów.

Po raz kolejny okazuje się, że w zdrowym odżywianiu, wcale nie chodzi o ograniczanie i zmianę, aby schudnąć czy lepiej wyglądać, chodzi o nasze zdrowie! Może wydaje nam się, że wszystko jest w porządku, nie odczuwamy żadnych dolegliwości, ale za 5 czy 10 lat, możemy zmienić perspektywę, kiedy będziemy się tułać od lekarza do lekarza, dokładając sobie jeszcze lekami. Patrząc powyżej, chyba warto się sobą zainteresować!

Co robić w takim razie?

  • zdrowa, racjonalna dieta ograniczona w cukier (pożywka dla złych bakterii!) i tłuszcze,
  • dieta bogata w błonnik, naturalny odkurzacz dla jelit,
  • ograniczenie stosowania antybiotyków i leków zwłaszcza opartych na ibuprofenie,
  • dbanie o florę bakteryjną, bo bakterii jest w nas więcej, niż naszych własnych komórek, te dobre są nam naprawdę potrzebne!

Akcja reaktywacja! Skąd wziąć NATURALNIE bakterie?

  • jogurty, kefiry, zsiadłe mleko z definicji zawierają żywe kultury bakterii, niestety na naszym rynku jogurty są coraz gorszej jakości, przecukrzone, a przecież to cukier jest pożywką dla złych bakterii, jedno wyklucza drugie. Lepiej więc zainwestować w grzybka tybetańskiego lub samemu spróbować zrobić jogurt.
  • to czym amerykanie pewnie by wymiotowali, czyli nasze spiżarniane ogórki kiszone oraz kiszona kapusta. UWAGA! Kiszona, a nie kwaszona (której w sklepach jest więcej!). Ma nie zawierać octu, czytajcie etykiety.
  • oprócz tego zakwas chlebowy, buraczany i żur, najlepiej szukać w sklepach ze zdrową żywnością. Wątpię, żeby napój kwas chlebowy o smaku śliwki zawierał dobre kultury bakterii….A najlepiej wygoglować przepis i samemu ukisić barszcz, będziemy mieć pewność, że niczym nie został udziwniony,
  • można też zastosować  dwutygodniową kurację na oczyszczanie jelit: rano na czczo pić mieszankę oliwy z oliwek z sokiem z cytryny po 3 łyżeczki każdego, dobrze wymieszane, bez dodawania wody.

    Dbajmy o nasze brzuchy, żeby się uśmiechały i nie robiły nam na złość! 🙂


Recenzja. Chodakowska kontra Lewandowska

           O poradnikach pisanych przez „gwiazdy” można powiedzieć, że są bardzo dobre albo bardzo złe. Nie cierpię, kiedy zalewają półki w księgarniach kolejne odkrycia celebrytek, którym wydaje się, że pozjadały wszystkie rozumy bo udało im się schudnąć. I teraz będą edukować naród, bo przecież są taaaakie popularne. Następnie ta czy inna Pani, bierze w obroty dietetyków, trenerów, którzy kłaniać się jej będą i zgadzać na wszystko, za jakiś procent ze sprzedanych egzemplarzy. W końcu sami pewnie takiej sprzedaży by nie uzyskali za żadne skarby. Natomiast amerykański uśmiech Pani z telewizji sprzeda wszystko. Ale na szczęście są poradniki warte polecenia.
Jednym z nich jest „Żyj zdrowo i aktywnie” Anny Lewandowskiej.





           Polska, która kobietami ćwiczącymi stoi, w tym momencie dzieli się na dwa obozy. Mamy fanki Chodakowskiej, i tutaj jest istne szaleństwo. Ale do czołówki powoli dołącza Anna Lewandowska, bardziej znana jako żona „tego” Lewandowskiego. A nie powinno tak być, bo to nie jest kolejna WAGs, która próbuje ugrać coś na karierze swojego piłkarza.
Anna Lewandowska, która jest również odnoszącym duże sukcesy sportowcem, reprezentuje nasz kraj w karate. Cóż zrobić, że tylko w piłce nożnej  transfery budzą takie emocje. Oprócz własnych treningowych i dietetycznych doświadczeń, Anna ma również „certyfikowaną” wiedzę na temat odżywiania, skończyła studia w tym kierunku. Nie twierdzę, że tylko wiedza akademicka i potwierdzenie jej nabycia, jest bezsprzecznym uprawnieniem do mądrzenia się, ale naprawdę łatwo wyczuć kiedy ktoś wie o czym mówi.

        Co mnie urzekło w „Żyj zdrowo i aktywnie”? Nic mnie nie urzekło, bo nie jest to bardziej niż inne poradniki odkrywcza książka. Natomiast bardzo mi się podoba, że zadbano o ładne wydanie. Mam tu na myśli nie tylko zdjęcia, pięknej zresztą Ani, czy potraw które proponuje, ale również czcionkę, układ treści na stronach. To się dobrze czyta i jeszcze lepiej ogląda. A ja jestem bardzo wrażliwa na takie „dopieszczenie”.

        Co znajdziemy w treści książki? Mamy wyróżnione 3 sfery informacji, a więc jedzenie, równowagę wewnętrzną oraz sport, czyli to co wyznacza nam ZDROWY STYL ŻYCIA. Dowiadujemy się za co odpowiadają poszczególne narządy układu pokarmowego, ale też zostały opisane składniki pokarmowe. W dziale sport mamy opisane własne doświadczenia Ani dotyczące głównie karate, ale jest również przykładowy trening oraz parę słów o bieganiu. Najlepiej powiedzieć, że ta książka jest takim bardzo podstawowym kompendium wiedzy na temat zdrowego stylu życia. Dla amatorów, początkujących, którzy pragną coś zmienić, ale nie wiedzą jak taka pozycja jest okej. Dla tych którzy posiadają fachową wiedzę, nie będzie raczej odkrywcza. Natomiast będzie idealna jeśli ktoś jest fanem urody Anny Lewandowskiej, jej zdjęć jest naprawdę sporo, UWAGA, zdjęć Roberta  nie znajdziecie 🙂 A nie przepraszam, jest w podziękowaniach!

źródło:www.papilot.pl

        Jeśli mam się stawiać, w któreś grupie, to jednak wybiorę Lewandowską (choć international ranking wygrywa Mel B. :)). Lubie to, że potrafi motywować, ograniczając prywatę i nadmierne wchodzenie w tyłek swoim „wyznawczyniom”. Niestety, Serduszka Moje, Ewcia stara się tak bardzo, że przynajmniej dla mnie to aż za wiele wsparcia…ale ja jestem dziwna 😉 Dziwacy czy nie, wyznawcy, fani czy po prostu sympatycy zdrowia, ważne, żeby w ogóle powziąć zamiar zabrania tyłka z kanapy!
Pierwszy cytat z książki „Żyj zdrowo i aktywnie” jest dla mnie jednocześnie, tym najbardziej znaczącym, z którym w pełni się zgadzam.

„Moda to zjawisko, które przemija, a ja marzę, żeby ludzie żyjący zdrowo, stali się większością w społeczeństwie. Na stałe.”


Anna Lewandowska „Żyj zdrowo i aktywnie” 2014

Eat Pray Love!

– Mówiłam o diecie? Nie, mówiłam, że ograniczę słodycze, a w ogóle to chyba jednak zacznę ćwiczyć, wtedy będę mogła jeść co lubię! Tylko kiedy mam niby znaleźć na to czas, wstawać o 6, very funny!
– Czy palę? Jak mam nie palić, kiedy wszyscy mnie tak stresują!

– Kiedy się zapisuję na ten maraton? Ale Ty chyba wiesz, głupia, że ja o maratonie filmowym mówiłam!



     Eat Pray Love to mogłyby być właściwsze hasła, niż te wymyślane od dwóch dni NAJLEPSZE postanowienia ever ( bo w tym roku przecież mi się uda!).
Generalnie mamy dwa obozy, które pozostają w opozycji. Pierwszy to Ci którzy hejtują wszelkiego rodzaju plany i postanowienia, bo przecież 1 stycznia nie jest żadną magiczną datą. Każdego dnia można wprowadzać zmiany, i tak samo 6 maja jest raz w roku, więc dlaczego nie zaplanować rewolucji na maj?
Drugi obóz po przeciwnej stronie barykady też dzieli się na dwie frakcje. Otóż są Ci prawdziwi, aczkolwiek chyba jednak nie tak liczni, perfekcyjni w planowaniu bliższych i dalszych celów, tych mniej spektakularnych jak i kompletnie wywracających ich poukładane życie do góry kołami. Druga frakcja, to Ci którzy zaraz po północy planują jak drastycznie zmienią swoje życie, wyliczają te wszystkie cele. Niestety na kacu, w Nowy Rok nie są już w stanie wymienić nawet połowy z nich, a tydzień później słyszymy:

– Mówiłam o diecie? Nie, mówiłam, że ograniczę słodycze, a w ogóle to chyba jednak zacznę ćwiczyć, wtedy będę mogła jeść co lubię! Tylko kiedy mam niby znaleźć na to czas, wstawać o 6, very funny!
– Czy palę? Jak mam nie palić, kiedy wszyscy mnie tak stresują!
– Kiedy się zapisuję na ten maraton? Ale Ty chyba wiesz, głupia, że ja o maratonie filmowym mówiłam!

Zupełnie nie wiemy jak to się stało, ale wszystkie postanowienia biorą w łeb, bo mamy zły humor, bo na dworze za zimno, bo za tydzień też jest poniedziałek…

           Do której drużyny należę? Do wczoraj pewnie do ostatniej. Ale uświadomiłam sobie że moje cele, nie są tak wyliczalno-mierzalne, żeby tworzyć listę i odhaczać DONE. Uświadomiłam sobie, że w moim przypadku najważniejsza jest zmiana nastawienia. Zresztą chyba spora część z Nas ma takie „typowo polskie” nastawienie, narzekania bez próby określenia czego chcemy. Albo raczej wiemy czego chcemy, bo chcemy wyglądać jak A., zarabiać jak B., mieć dom jak C., i faceta jak D. Możemy mierzyć swoje szczęście na miarce innych osób, ale czy naprawdę o to chodzi? W końcu każdy z Nas jest inny, nasz temperament czy osobowość czyli wyposażenie, którego raczej nie zmienimy sprawdzi się może w pracy B., ale już w związku z facetem jak ma D. raczej nie. Dlaczego ciągle rozglądamy się dookoła, porównujemy, zazdrościmy, krytykujemy, a tak mało uwagi poświęcamy sobie.

Może warto, żeby naszym postanowieniem, było skierowanie uwagi na siebie. Nauczmy się czytać co mówi nasze ciało i nasza głowa. Nagle zorientujemy się, że od wielkiego miasta, wolimy góry i lasy. Dlaczego słuchanie głosu serca jest zarezerwowane tylko dla doświadczonych latami w korporacjach. Czy nie możemy o sobie decydować już na początki drogi?
           Fajnie się mówi, sama brutalnie się przekonuję, że czyny są zawsze sto razy trudniejsze od słów. Trzeba w siebie uwierzyć, oczyścić umysł i ciało z toksyn. Dlatego zamiast postanowień, co do których nie mamy pewności, że naprawdę ich chcemy, a co za tym idzie nie jesteśmy w stanie w nich wytrwać, może wprowadźmy drobne zmiany. Kiedy zadbamy o siebie i o to co wokół, będzie nam dużo łatwiej osiągać te trudniejsze cele. Będziemy mieć energie, żeby planować i działać z sensem.
Z jednej strony, chcesz rozśmieszyć Pana Boga, powiedz mu o swoich planach, z drugiej, nie patrzmy na wszystko z perspektywy łóżka. Nie zaplanuje, że znajdę męża i kupię rower, ale nauczę się czegoś, gdzieś wyjadę, zmieniając otoczenie, wydarzą się nowe rzeczy. Im dłużej nad tym myślę, dochodzę do wniosku, że zmiany zaczynają się w naszej głowie. I ten punkt bywa najtrudniejszy do przeskoczenia.
Punkty mogą się wydawać śmieszne i nic nie wznoszące, ale kiedy spróbujemy sobie przypomnieć kiedy ostatnio o któryś z nich zadbaliśmy, pewnie mina nam zrzednie ;).
  • Dbaj o to co masz na talerzu. Nie zapominaj o warzywach, owocach i rybach. Dla zdrowego serca i neuronów nie zapominaj o kwasach omega z orzechów, awokado czy oliwy.
  • Znajdź odpowiedni dla Twojego temperamentu i stylu życia sport. Moda na bieganie Cię wkurza, idź na siłownie, wolisz taniec- wybierz zumbę. Ruszaj się, wtedy myśli się dużo pozytywniej!
  • Zrób komplet podstawowych badań. Może to zmęczenie i zły humor, mają podłoże w naszym ciele, a nie w tym co wokół.
  • Dbaj o przyjaciół i rodzinę. Nie musisz umawiać się codziennie z każdym, dzwonić i paplać przez godzinę nie wiadomo o czym. Z prawdziwymi przyjaciółmi łączą nas takie więzi, że czasem wystarczy drobny znak, by wiedzieli że jesteśmy. Ale mówmy im też, że ich potrzebujemy.
  • Czytajmy książki. Powiększymy zasób słów, będziemy mieli o czym rozmawiać, może znajdziemy nowe życiowe motto.
  • Słuchajmy dobrej muzyki. Bywają teksty, które inspirują do zmian. Dziki taniec też dobrze robi.
  • Uśmiechajmy się, ograniczmy marudzenie, chociaż bywa to strrrrrasznie trudne. Zastanówmy się chwilę, zanim powiemy: ale mnie boli kręgosłup, głowa, mały palec. Czy naprawdę boli aż tak, że musimy z miną urażonej królowej komunikować to całemu światu?
  • Idź na długi samotny spacer, czasem naprawdę potrzebujemy pobyć zupełnie sami.
  • Nie odcinaj się od ludzi. Wstydzisz się, boisz ocen? Nikt nie ma prawa Cię oceniać, jeśli Cię nie zna. Od toksycznych ludzi, rzeczywiście, lepiej trzymać się z daleka.
  • Jest coś czego chciałaś/eś się nauczyć, spróbować. Zrób to! Nie wymieniaj 500 rzeczy. Skup się na jednej, później dokładaj następne.
  • Utrzymuj wokół siebie porządek. Wyrzucaj rzeczy, których nie używasz. Chaos na biurku, to chaos w głowie. 
  • Dbaj o swoją przestrzeń, czy to jest tylko pokój czy całe mieszkanie. Niech wygląda tak, żebyś chciał/a w nim przebywać.
  • Nie kłóć się, nie strzelaj focha. Mów co Ci leży na wątrobie, zwłaszcza facetom. Oni naprawdę nie rozumieją metafor. Znajdź czas na rozmowę wprost.
  • Wierz w coś. Możesz się modlić, medytować. Zadbaj o swój spokój i równowagę wewnętrzną. Czasem potrzebujemy czegoś większego, dalszego, nienamacalnego, żeby mieć w sobie nową siłę. 
  • Postaraj się czasem, przez chwilę, cieszyć beztrosko, jak dziecko!
Niech nam ten rok przyniesie dużo energii, miłości, pracy, wiary i dobrego jedzenia! 😉